poniedziałek, 30 września 2019

Rekatywacja

Aatamon przechodzi trzecią już i, miejmy nadzieję, ostatnią reaktywację!
Zapraszamy chętnych do zaznajomienia się z blogiem, a także dołączenia.

niedziela, 4 listopada 2018

Początek Końca — Od Keyi

Chłodne wietrze głaskało moją skórę delikatnie, jakby chciało zaznaczyć, że nie krzywdzi. Odchyliłam głowę do tyłu, chcąc, aby szum powietrza jeszcze bardziej wypełnił mój umysł. W takich chwilach czułam, że w końcu nadchodzi zima.
Ogier, którego w tym momencie dosiadałam, niespokojnie parsknął, przechodząc z nogi na nogę. Ścisnęłam łydkami jego czułe boki i ruszyłam z powrotem do stajni. Droga powrotna była nadzwyczaj przyjemna. Piękne widoki nieco mnie uspokoiły.
W stajni zauważyła dziwne poruszenie. Kilkoro ludzi biegało między boksami jakby czymś przerażeni. Zwinnie zsunęłam się z Karusa i mocno złapałam za wodze. Kiedy chciałam wprowadzić go do środka, zaczął się stawiać. Próby uspokojenia nic tutaj nie dały, więc zaniepokojona wypuściłam go na łąkę. Niestety i tak nerwowo biegał i grzebał kopytami.
Wraz ze sprzętem wróciłam do stajni. Nie spodziewałam się tego, co tam ujrzałam. Ludzie otoczyli boks, do którego również podeszłam. Kiedy w końcu przedarłam się przez tłum, ujrzałam konającą klacz. Nie wyglądała jednak wcale normalnie. Jej nogi były połamane i powyginane w różne stron, a ona sama niesamowicie się szarpała.
Do środka wpadł gwałtowny wiatr, a zwierzę cicho zarżało, konając. Smutny widok wypełnił moje serce, a dziewczyna, która najwyraźniej byłą jej właścicielka mocno tuliła martwe ciało. Jej płacz wypełnił całe pomieszczenie, nasyłając wokoło nieprzyjemną aurę. Byłam niemal pewna, że kryje się za tą śmiercią coś więcej niż zwykły wpadek. Jeszcze nigdy nie widziałam czegoś takiego.
Wróciłam na pastwisko, na którym stał już spokojny Karus. Po czułym pożegnaniu wróciłam do domu, w którym zastałam nadąsaną siostrę i naszą gosposię.
- Jak przejażdżka? – spytała, podając mi obiad.
To ona zastępowała moją matkę, odkąd tylko pamiętam. Jedyna osoba, która mnie słuchała i choć trochę obchodziło ją moje życie. Mogłam jedynie zastanawiać się, czy to ojciec kazał jej taki być, czy może faktycznie mnie lubi.
Wzruszyłam ramionami, bawiąc się widelcem. Nie miałam ochoty na jedzenie.
- Było super jak zawsze.
Mimo tego, że była dla mnie jak matka, której nigdy nie miałam, nie potrafiłam jej w pełni zaufać. Dlatego też nie zawsze wszystko jej mówiłam. Już dawno nauczyłam się żyć z własnymi problemami.
Po zakończeniu posiłku szybko znalazłam się we własnym pokoju.
Moje łóżko zajmowało niemalże całą część pomieszczenia, a na ścianach wisiały lampki, które uroczo oświetlały środek. Wszystko stylizowane było w jasnej bieli, abym nawet w lecie mogła poczuć się, jakby otaczał mnie śnieg.
Wieczór nadszedł szybciej, niż się spodziewałam. Przyszedł czas na pracę, którą szczerze lubiłam. Co prawda nie zawsze było tam przyjemnie, częste bójki nie zachęcały do pozostania. Takie sytuacje mnie jednak nie odpędzały, a wręcz przeciwnie.

Stałam oparta o ladę i czekałam, aż ktoś zechce złożyć zamówienie. Głośna muzyka wypełniała moją głowę, a nos wyłapywał wszelakie zapachy. W pewnym momencie do klubu weszła młoda i zgrabna dziewczyna. Z jakiegoś powodu zwróciła na mnie swoją uwagę.
Miała na sobie ciemny kaptur, zasłaniający niemal całkowicie twarz. Wolnym, ale pewnym krokiem podeszła w moją stronę i usiadła wygodnie na podwyższanym krześle.
- Co podać? – zapytałam.
Miałam wrażenie, że mnie obserwuje spod ciemnej masy materiału. Zmrużyłam minimalnie oczy, napinając mięśnie.
- Piwo. – mruknęła pretensjonalnym głosem.
Wypełniłam plastikowy kubek gorzką cieczą. Gdyby ludzie wiedzieli, co tak właściwie piją, raczej nie kupowaliby takiego syfu. Tajemnicza postać wysypała na stolik wyliczoną sumę, pozostając na swoim miejscu. Nawet kiedy się odwróciłam, czułam na sobie jej wzrok.
- Czekają nas ciężkie czasy. – zaśmiała się niezwykle gorzko.
Zwróciłam ciało ku niej, maszcząc brwi. Młoda kobieta lekkim ruchem pozwoliła, aby kaptur opadł na jej ramiona. Jej wzrok niemal natychmiast przeniknął przez moje ciało, miałam wręcz ważenie, że dotyka moich kości. Wzdrygnęłam się.
- Nas? – założyłam ręce na piersiach, dokładnie obserwując nieznajomą.
- Nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi. – oblizała usta, następnie upijając gorzki napój. – Widziałam Cię wtedy w stajni.
Teraz to ja się uśmiechnęłam. Jej oczy zdradzały, że się boi. Prawdopodobnie była wampirem, bądź podobnym do tej istoty stworzeniem. Jej niemal krwiste oczy i jasna cera wyglądały pięknie. Również czerwone włosy idealnie pasowały do reszty.
- Zło jest wszędzie. – oparłam dłonie o ladę.
To nie tak, że się nie obawiałam. Po prostu nie bardzo widziałam powodu do zamartwiania się takimi sprawami. Jeśli faktycznie coś ma się wydarzyć, wtedy podejmę odpowiednie działania.
- Wpadnij do nas kiedyś. – położyła przede mną wizytówkę, po czym wstała. – Czasami przyda Ci się trochę rozgrzać.
Mój cyniczny śmiech pożegnał dziewczynę. Kto w ogóle uczył jej manier?
- Ta… - mruknęłam do siebie, oglądając pozostawiony kawałek papieru.
Wynikało z niego, że istnieje jakiś klub nadnaturalnych, do którego zostałam zaproszona. Lekko zaciekawiona schowałam wizytówkę do kieszeni i powróciłam do obowiązków.

piątek, 2 listopada 2018

Początek Końca – Od Alana do Joshuy

Odprowadziłem wzrokiem Moore'a, którego znałem głównie z widzenia. Nie miałem jednak zbyt wielu informacji na jego temat, gdyż ta mała cholera zdawała się nie przebywać w okolicy moich "znajomych", co było w sumie widać po całym jestestwie młodzieńca. I jeszcze kręci się między wilkołakami. Na samą myśl o tych zmiennokształtnych aż prychnąłem, a nozdrza wypełniła ostra, zwierzęca woń, jaka im zazwyczaj towarzyszy. Nawet jeśli inni nie robili z tej sprawy aż takiej afery, osobiście ten zapach irytował mnie niemiłosiernie. Z tego powodu, aby jakoś oczyścić organizm z tej nieprzyjemnej substancji (bo nie wierzę, że tutaj w grę nie wchodzą geny czy inne chemiczne bzdety), podniosłem się z podłogi, zacisnąłem dłonie w pięści i wyszedłem na zewnątrz. Z lekkim uśmiechem nabrałem powietrze w płuca, chłonąc dźwięki wokół siebie, odbierając okolicę całym swoim ciałem. Poczułem się na tyle zrelaksowany i, śmiało mogę powiedzieć, rozluźniony, że samo obejrzenie się przez ramię na fasadę budynku utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie chcę tam wracać. W końcu, tak czy owak, jestem już pełnoletni i mogę robić to, co chcę. Może brzmię jak byle dzieciak, co za największy przejaw buntu przeciwko rodzicom uznaje zostanie do późna, ale każdy na pewno ma w swoim życiu takie momenty, że chce po prostu odejść gdzieś, nie mieć kontaktu z kimkolwiek i po prostu odpocząć od ludzkiego zgiełku. Ignorując więc dzwonek, zwiastujący rozpoczęcie kolejnej lekcji, zszedłem po schodach, przeskakując z jednego stopnia na drugi, rozkładając przy tym ręce. Jakaś dziewczyna z równoległej klasy obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem. Odwzajemniłem go, zupełnie jakbym nie wiedział, że ta sama szara myszka ciągnęła kilku facetom na raz na ostatniej imprezie w klubie nocnym. Jak to ludzie się zmieniają po alkoholu... Między innymi z tego właśnie powodu tak kochałem te pocieszne stworzenia. Zawsze stanowiły źródło prostej, lecz wciągającej rozrywki.
Nie mając pomysłu, gdzie się mogę podziać, postanowiłem po prostu przejść się ulicami Lead i powspominać stare, nie takie dobre czasy. Byleby tylko nie myśleć o upadku, a będzie dobrze. Jesteś dużym chłopcem, już takie rzeczy przestały cię ruszać już dawno.
Wypuściłem powietrze przez delikatnie rozchylone wargi, po czym ruszyłem przed siebie. Z rękoma w kieszeniach spodni, snułem się od jednego skrzyżowania do drugiego, myśląc o sprawach ważnych i ważniejszych. Czułem jednak, że coś jest nie do końca takie, jakie być powinno. W pewnym momencie, zatrzymałem się i obejrzałem przez ramię. Na widok znanej już postaci, nie mogłem powstrzymać się przed prychnięciem.
— A ty znowu uciekasz z lekcji, co, Moore? — krzyknąłem do chłopaka, jednak nie zrobiłem nawet najmniejszego kroku w jego stronę.

Początek Końca — Od Isaaca do Avinashi

Dziewczyna, która pojawiła się w progu klasy wyglądała, jakby została wyciągnięta siłą z poprzednich czasów i wciśnięta do aktualnego społeczeństwa niczym niepasujący kawałek układanki. Miałem już pytać, czy aby na pewno dobrze trafiła, lecz wtedy poczułem po raz kolejny tę specyficzną aurę, która otaczała nieznajomą. Ponownie naszły mnie myśli, że musi być jedną z nas. To nie zwiastowało nic dobrego. Czyżby to miało jakieś powiązania z tym dziwnym snem o bestii sprzed wieków? Czy naprawdę Yeii'tsoh powraca?
Nie było mi dane tego dokładniej przeanalizować, ponieważ nim się obejrzałem, byłem już na zewnątrz. Nieco krytycznym spojrzeniem zmierzyłem konie. Niby powinienem wiedzieć, jak z takowym postępować, lecz, mimo wszystko, to było żywe zwierzę — nieprzewidywalne i dzikie. Miałem nadal z tyłu głowy swoje ostatnie z tym stworzeniem. Prawie poczułem po raz kolejny, jak upadam na ziemię, łamiąc sobie tym rękę. Zadrżałem więc delikatnie, momentalnie zwalniając.
— Wolałbym nie, naprawdę — zacząłem, lecz na widok spojrzenia kobiety, które nie wyglądało zbyt przyjaźnie, westchnąłem ciężko, podniosłem dłonie w geście prawie że poddańczym, po czym, przy pomocy Indianki, dosiadłem klaczy. Od razu złapałem się grzywy zwierzęcia, jedną z dłoni gładząc ją po boku. Miałem dziwne przeświadczenie, że jeśli pokażę się mu ze swojej najlepszej strony, być może nie zrzuci mnie przy pierwszym — lepszym zakręcie.
Ruszyliśmy stępem, szybko jednak przyspieszając. Co jakiś czas spoglądałem na ciemnowłosą, próbując uzyskać jakiekolwiek wyjaśnienia z jej strony. Im dłużej wpatrywałem się w dziewczynę, tym więcej rzeczy zaczynało mieć sens. Musi ona należeć do plemienia Indian, które od dawna już żyło na obrzeżach miasta. Nie wiem, dlaczego nie zostali jeszcze przeniesieni do jakiegoś rezerwatu, jak to już bywa z innymi rdzennymi mieszkańcami Ameryki, lecz na pewno musieli mieć oni jakiś układ z lokalnymi władzami. Ale nie było to aż tak ważne jak fakt, że nieznajoma posiada jakiś dar. Instynkt podpowiadał, że jest w bliskich stosunkach ze światem po tej Drugiej Stronie. Będę musiał ją o to spytać, kiedy nadarzy się okazja. Na przykład wtedy, gdy dojedziemy do wioski, jaka pokazała się na horyzoncie. Bez dwóch zdań to tam właśnie się kierowaliśmy.
— Czy możesz mi powiedzieć, co się stało? — Ugryzłem się w język, gdyż byłem gotowy spytać ją o swoją wizję. Wolałem, mimo wszystko, część swoich kart zostawić jeszcze ukrytych. Nigdy nie wiadomo, czy ta dziewczyna przypadkiem nie jest tym, za kogo się podaje.

Początek Końca – Od Joshuy

Podkręciłem głośność radia, kiwając głową w rytm piosenki. "Reaction to Action" było jednym z najlepszych znanych mi sposobów na rozpoczęcie dnia. No może prócz "Symphaty For The Devil", ale tego kawałka jakimś cudem nie puszczali w niemal żadnej stacji.
– Lepiej się już zbieraj. – Usłyszałem za sobą głos ojca. W ostatnim tygodniu opuściłem dwie godziny zajęć i na parę innych się spóźniłem, więc uznał, że musi mnie trochę przypilnować.
– Pewnie, tylko skończę – zapewniłem, wracając do polerowania szkła, które dzieliło cztery pończoszniki od reszty sklepu. Ojciec wrócił za ladę, najwyraźniej czegoś szukając. Kątem oka zauważyłem, że nadal mi się przygląda. – Idę dopiero na trzecią lekcję.
– Powinienem teraz powiedzieć, że bez szkoły niczego nie osiągniesz, ale chyba sam bym się wyśmiał.
Zgniotłem kolejny kawałek papierowego ręcznika i wrzuciłem go do kosza.
– Najwyżej zostanę łowcą krokodyli. – Odłożyłem płyn do szyb między pudełkami, leżącymi pod ścianą. – I może nawet nie skończę jak Steve Irwin.
Zabrałem plecak z zaplecza i skierowałem się w stronę wyjścia.

Wbrew temu, co myślał mój ociec, miałem jeszcze sporo czasu, mogłem więc cieszyć się spacerem. A tak naprawdę, znowu zgubiłem klucz do łańcucha przy rowerze, który stał sobie samotny i zapomniany przed wejściem do sklepu, przypięty do ulicznej lampy. Staruszek nie musiał się dowiedzieć przynajmniej przez parę następnych dni.
Pokonałem ostatni zakręt i prawie upuściłem na ziemię niezniszczalną Nokię, z której ekranu odczytywałem właśnie godzinę. Myślę, że każdy by tak zareagował, widząc dwa konie na środku chodnika. Zbliżyłem się do nich i pogłaskałem klacz, która stała bliżej. Czyżby cyrk przyjechał do miasta? Powinienem je gdzieś zgłosić, zanim zaczną wbiegać pod koła samochodów?
Wstukując w telefon potrzebny numer, spojrzałem znów na godzinę. Została mi zaledwie minuta do dzwonka oznaczającego przerwę. Rzuciłem się w stronę drzwi. Przy odrobinie szczęścia mogłem jeszcze ominąć wszystkich nauczycieli, na których lekcje notorycznie się spóźniałem. Zadzwonić mogłem, będąc już w środku.

Powoli rozejrzałem się po zupełnie pustym korytarzu. Najwyraźniej wszyscy, którzy dopiero mieli zacząć lekcje, czekali jak zwykle w stołówce. Miałem już nacisnąć zielony klawisz komórki, gdy kątem oka zauważyłem otwarte drzwi. Sala matematyka. W szkole było tak cicho, że bez trudu usłyszałem kroki. Dopadłem do drzwi składziku na miotły i ukryłem się w środku. Opuściłem zbyt wiele matematyk, żeby pozwolić sobie na przedwczesne spotkanie z profesorem Higginsem. Należał do tej części grona pedagogicznego, której aż szkoda było robić na przekór, ale tak jakoś wyszło, że wypadło mi ostatnio parę pierwszych godzin.
Poczekałem, aż usłyszę charakterystyczne trzaśnięcie zamykanych drzwi, ale się nie doczekałem, przynajmniej póki nie skrzypnęły przeciągle główne drzwi szkoły. Odetchnąłem z ulgą. Chwilę później rozległ się dzwonek. Wyszedłem z ciasnego pomieszczenia z powrotem na korytarz. Akurat w momencie, gdy wypełnili go uczniowie.
Skierowałem się w stronę klasy Higginsa. Drzwi były przymknięte, przez wąską szparę mogłem zobaczyć fragment wnętrza. Ryzyko mogło istnieć nadal, ale dużo łatwiej było nie dać się zauważyć w rozgadanym tłumie. Musiałem tylko minąć drzwi, by znaleźć się przy oknie, którego parapet przed każdą matmą był bezpieczną ostoją dla mojej paczki.
Moją uwagę przykuła postać siedząca przy drzwiach słynnej sali matematycznych tortur. Rudy chłopak, którego zdecydowanie znałem z widzenia, ale raczej nigdy z nim nie rozmawiałem. Cóż, siedzenie z zamkniętymi oczami pod enklawą „królowej nauk”, można już chyba uznać za załamanie nerwowe, więc może to i lepiej.
– Wszystko w porządku? – zapytałem dla pewności, nieumyślnie blokując kawałek korytarza, zmierzającym na zajęcia nastolatkom.
– Czego chcesz?
Odruchowo zrobiłem pół kroku w tył. Chyba przeszkodziłem mu w rozmyślaniu nad równaniami kwadratowymi. Przez chwilę stałem, mierząc go wzrokiem.
– Pytałem, czy wszystko… – Nie było mi dane jednak dokończyć wypowiedzi, bo ktoś pociągnął mnie na drugi koniec korytarza.

W błyskawicznym tempie znalazłem się przy oknie. Rzuciłem Paulowi ostrzegawcze spojrzenie i z obrażoną miną usiadłem na parapecie. Dopiero wtedy zorientowałem się, że nadal mam w dłoni komórkę. Wyjrzałem przez szybę. Koni już nie było, miałem nadzieję, że nie powodują właśnie wypadków drogowych przez moje roztrzepanie.
– Do reszty zgłupiałeś? – naskoczyła na mnie Carrie. O dziwo tym razem nikt jej nie powstrzymał.
– Możliwe – mruknąłem, nie chcąc kontynuować kłótni, dziewczyna łatwo się nakręcała, a nikomu nie wyszłoby na dobre, gdybym ją bardziej wkurzył.
– Chłopie, co ci mówiłem o samorządzie szkolnym? – Paul przyglądał mi się z poważną miną.
– Że większość to kanalie, a szczególnie pierwsza trójka – wyrecytowałem, przewracając oczami. Jak zwykle zachowywali się jak dzieci.
Usłyszeliśmy dzwonek rozpoczynający lekcje, co zatrzymało na moment zaciekłą konwersację.
– Dokładnie – podjął Jake, którego dopiero zauważyłem. – A ty sobie ot tak urządzasz pogawędki z przewodniczącym szkoły?
Ostatni kawałek układanki, którą uparcie analizował mój mózg, wskoczył na miejsce. Wilkołaki i te ich przeczucia. Nie gadaj z muzykami – to wariaci, wszystkie ubrane na czarno społeczne wyrzutki to albo wampiry, albo chcą wystrzelać szkołę, długo można by wymieniać ich teorie spiskowe. Dawno nauczyłem się to znosić, względnie ignorować. Chodziło im tylko o to, żebym nie rozmawiał z nikim, jeśli nie jest to konieczne. Takie już były uroki przyjaźnienia się z trójką wilkołaków, o zadziwiająco upierdliwym instynkcie stadnym. Na szczęście znałem dość zmiennokształtnych, by wiedzieć, że nie wszyscy wpadają w ten stereotyp.
Spojrzałem nad ramieniem Paula. Korytarz opustoszał, zniknął także rudzielec-kanalia. Została tylko zagubiona w szkolnej czasoprzestrzeni grupa, czekająca na matmę z Higginsem.
– Może ominą nas dzisiaj wzory skróconego, w co drugim zadaniu. – Starałem się zmienić temat.
– I delta – dorzuciła Carrie z przekąsem.
– Proponuję szybką ewakuację, zanim Człowiek Dziedzina sobie o nas przypomni – zaproponował Jake.
– Wagary? Tym razem ojciec mnie zabije. – Szukałem choć śladu współczucia na ich twarzach, ale podjęli już decyzje. – Dobra, chodźmy.

Wyszliśmy z budynku. Nie zauważyłem żadnych oznak terroru, jaki mogły wywołać dwa biegające wolno konie, więc wszystko było pod kontrolą.
– Noah, dzwonisz po resztę? – Usłyszałem zdanie, które pytaniem było tylko w teorii. Kątem oka zobaczyłem chłopaka spod Sali matematycznej, który znikał właśnie za rogiem po drugiej stronie ulicy. Gdzie przewodniczący szkoły mógł się wybierać w środku zajęć?
– Muszę wpaść do domu, widzimy się tam gdzie zawsze! – Posłałem im szeroki uśmiech, oddaliłem się, najszybciej jak mogłem, by zniknąć z pola ich widzenia.

Tak jak przewidziałem – poszli w zupełnie inną stronę. Mogłem więc minimalnie dogonić rudzielca i śledzić go przynajmniej przez dwie następne ulice. Idealna okazja, by wpaść po drodze do piekarni po ciepłe pączki.

niedziela, 26 sierpnia 2018

Ziemia kręci się i nie sposób na to poradzić...

"Ziemia kręci się i nie sposób na to poradzić. Można kręcić się razem z nią albo zatrzymać się w miejscu, żeby zaprotestować i polecieć na łeb, na szyję."


(Alexander Calvert)

Imię: Joshua Noah
Nazwisko: Moore
Przezwiska: Josh. Wśród przyjaciół używa jednak drugiego imienia.
Wiek: 18 lat
Płeć: Mężczyzna
Data urodzenia: 18 marca
Frakcja: Obrońca
Rasa: Władca Dusz
Zdolności: Jak przystało na przedstawiciela swojego rodzaju, jest silnie związany z każdą żywą istotą. Świetnie idzie mu wyczuwanie emocji nie tylko zwierząt, ale i ludzi czy istot nadprzyrodzonych, jeśli bardzo się skupi. Komunikacja ze zwierzętami nie sprawia mu problemu, tak samo, jak nakłonienie ich do posłuszeństwa. Im silniejszą wypracuje więź ze zwierzęciem lub im lepiej zna jego gatunek, tym lepiej sprawdzają się jego moce.
Do jego ulubionych przedmiotów należy biologia i historia. Zupełnie naturalnie przychodzą mu oczywiście wszystkie zdolności związane ze zwierzętami. Od jazdy konnej, przez oswajanie dzikich zwierząt, po tresurę psów. Za to zupełnie nie radzi sobie z gotowaniem, majsterkowanie to dla niego koszmar, a pływać potrafi jedynie na tyle, żeby się nie utopić (a przynajmniej nie od razu). Styl życia wymógł na nim wypracowanie jako takiej tężyzny fizycznej. Pomijając sam fakt, że biedak wszędzie dojeżdża rowerem, potrzeba niezłej kondycji, żeby nadążyć za wilkami.
Rodzina: Josh jest jedynym synem Victora i Charlie Moore. To właśnie po matce odziedziczył zdolności, niestety zginęła w wypadku samochodowym, gdy chłopak miał 14 lat (a jego biedny staruszek musiał przesiąść się wózek inwalidzki).
Aparycja: Zacznijmy od tego, z czego jest najbardziej niezadowolony: mierzy 177 centymetrów. Jako iż nienawidzi liczby siedem, wiele by oddał za dodatkowe jedenaście, ale jak się nie ma, co się lubi… Wszyscy wiemy, co jest dalej.
Brązowe włosy, bladoniebieskie oczy, jasna skóra. Nic szczególnego, prawda? I właśnie tutaj pojawia się jego ulubiona zamszowa kurtka ze wzorem. Jedyna, niepowtarzalna, znaleziona w szafie matki (o dziwo zdecydowanie o męskim kroju). Rozstaje się z nią jedynie, gdy spotyka się z wilkołakami. Ma parę tatuaży. Alchemiczny symbol srebra na karku, miedzi na klatce piersiowej oraz cztery symbole żelaza – po jednym na obu kostkach i łopatkach. Na szyi nosi srebrny łańcuszek bez zawieszki, który podkradł z pudła zawierającego pamiątki po matce. Stałym elementem jego ubioru jest niepodważalnie Pretzel – pyton królewski, który towarzyszy mu niemal wszędzie, niemal zawsze, kryjąc się w rękawie zamszowej kurtki.
Charakter: Jest ambiwertykiem, lekkim przechyłem w stronę ekstrawersji. Nie boi się okazywania emocji, ale niektóre zatrzymuje dla siebie, zwłaszcza te bardziej osobiste. Krytykę od bliskich przyjmuje ze spokojem, zwykle stara się wyciągnąć z niej wnioski. Zdanie obcych zazwyczaj wcale go nie interesuje. Nie należy do ludzi wątpiących w swoje możliwości, co w połączeniu z niezłomnym optymizmem sprawia, że zawsze będzie próbował do skutku, nawet jeśli nie ma nic, co mogłoby dawać mu nadzieję. Jest otwarty na innych ludzi, zwłaszcza gdy wie, że nie grozi mu dłuższa znajomość z nimi. Nie ma więc problemu z przedstawieniem się komuś i rozpoczęciem rozmowy na zupełnie głupi temat. Przyjaźnie najchętniej tworzyłby na długie lata, jest lojalny i często bardziej dba o bliskich niż o siebie. Nie uważa wygrania kłótni za punkt honoru i dla świętego spokoju potrafi odpuścić, nawet jeśli wie, że ma racje. Czasem, nawet zanim kłótnia się rozpocznie.
Chętnie podejmuje aktywności, które wymagają odwagi, ale w granicach zdrowego rozsądku. Ma altruistyczne odruchy, nie przejdzie obojętnie obok ludzkiej krzywdy, wie jednak, że rzeczy typu głód na świecie to za dużo, jak na jego głowę. Często odznacza się jednak zbyt dużymi pokładami empatii i opiekuńczości, przynajmniej póki nie doświadczy przysłowiowego "kopa w dupę".
Ma swoje postanowienia, można by rzec, że swego rodzaju ideologie. Łamanie postawionych sobie zasad przychodzi mu z trudem i zwykle długo nie może sobie czegoś takiego wybaczyć. Nie narzuca innym swoich przekonań i tego samego oczekuje od otoczenia. Ma problemy z tolerowaniem zachowań całkowicie przeciwstawnych jego wartościom i o ile większość jest w stanie znieść ze stoickim spokojem, tak znęcania się nad słabszymi nie podaruje nikomu.
Potrafi się odnaleźć w niemal każdej sytuacji. Zwykle dobrze wie, jakiego zachowania oczekuje się od niego w danym momencie. Wykazuje się dobrą intuicją także w kontaktach z innymi. Potrafi szybko wyczuć nastrój rozmówcy i odpowiednio zareagować. Stara się żyć w zgodzie z ludźmi, niekoniecznie w zawiłej przyjaźni ze wszystkimi, ale nie cierpi poczucia odrzucenia, zbytniej odmienności.
Rzadko zdarza się, żeby nie wiedział, że ktoś próbuje nim manipulować. Wtedy albo ignoruje próby wpłynięcia na jego działania, albo postępuje im na przekór. Sam nie manipuluje ludźmi. Choć nieraz byłby w stanie nieźle zagrać na czyichś emocjach, ma na to zbyt poczciwą naturę. Nie lubi kłamstwa, ale bardzo często jest zmuszony go używać. Z dużo większą łatwością przychodzi mu przemilczenie niektórych spraw.
Absolutnie nie boi się wyzwań i poważnie traktuje powierzone mu zadania. Wie, że wiele brakuje mu do ideału, liczy się z tym, że może go nigdy nie osiągnąć, ale stara się dążyć do bycia lepszym.
Jednym z najbardziej pielęgnowanych przez chłopaka zainteresowań jest symbolika. Nieistotne czy zwierząt, snów, czy metali (stąd jego tatuaże). Podobnie sprawa wygląda z wszelkiego rodzaju wierzeniami, od indiańskich po shintoistyczne czy nordyckie, co przyczyniło się do powstania małej biblioteczki w jego pokoju (okazjonalnie przeplatanej powieściami Kinga czy Cobena).
Historia: Większość życia spędził na przedmieściach, w dużym domu z ogrodem, psem i hodowlą myszek karmowych w piwnicy. Krótko po śmierci matki, która wcześniej nauczyła go wszystkiego, co sama wiedziała, przeniósł się wraz ze sparaliżowanym od pasa w dół ojcem do centrum. Zmienił szkołę, poznał parę wilkołaków, kupił rower i przygarnął węża. Niedługo później odciął się od starych znajomych i zaczął spędzać coraz więcej czasu z paczką zmiennokształtnych, którzy szybko uznali go za część ich małego stada.
Praca: Uczeń, po szkole pomaga w sklepie zoologicznym, którego właścicielem jest jego ojciec. W weekendy dorabia sobie na najróżniejsze sposoby: tresuje psy, pomaga w stadninie czy w klinice weterynaryjnej. Na czarno i po znajomości, ale czego się nie robi, by pomóc staruszkowi na wózku. Niedzielne popołudnia spędza zwykle jako wolontariusz w schronisku.
Orientacja: Aseksualna (dokładnie aseksualna aromantyczna panplatoniczna, ale uważa to sformułowanie za zbyt skomplikowane i rzadko go używa).
Partner: Zawsze powtarza, że nie ma czasu na głupoty.
Inne zdjęcia: 1 | 2 | 3
Ciekawostki: Mieszka z ojcem w dwupokojowym mieszkaniu w centrum miasta, niedaleko prowadzonego przez Victora sklepu terrarystycznego. Wykonuje większość prac przy gadach, ale karmienie zawsze zostawia ojcu. Dobra, zwierzęta jedzą czasem inne zwierzęta, ale on niekoniecznie musi na to patrzeć. Jedzenie mięsa to inna sprawa, ono już nie żyje i nie ma oczu.
Jest dumnym posiadaczem górskiego roweru z amortyzatorami, kiedyś nawet bawił się w jazdę wyczynową, ale odpuścił, żeby nie stresować ojca bardziej niż to konieczne.
Uwielbia wszelkie rodzaje rocka, ale to ten klasyczny zajmuje szczególne miejsce w jego serduszku.
Właściciel: Shaava

~~~~~~~~


Imię: Pretzel
Płeć: Samica
Wiek: 4 lata
Charakter: Pretzel nie jest szczególnie towarzyskim stworzeniem, za to strasznie ciekawskim. Właśnie to sprawia, że nie przeszkadza jej towarzyszenie Joshowi w podróżach po mieście. Nie przegapi żadnej okazji, by wychylić pokryty łuskami łepek z wnętrza zamszowego rękawa i posmyrać językiem nowych rzeczy. Okazjonalnie ludzi.
Właściciel: Joshua Noah Moor

środa, 13 czerwca 2018

Początek Końca — Od Alana

— Wiesz co? Byłem wczoraj w kinie — Przeturlałem się na plecy, wyjąłem z plastikowej torebki żelka i obróciłem go w palcach. Uśmiechając się delikatnie, podrzuciłem słodycz, po czym złapałem ją w zęby. Kwaśny proszek, który pokrywał czerwoną powierzchnię, obkleił moje wargi. Dlatego po zjedzeniu "głównego" dania, musnąłem długim językiem usta — I słuchaj tego. Siedzę sobie, nudząc się niemiłosiernie, bo ileż można oglądać, jak Jake lata za Samanthą, a ta nawet nie widzi, że on jest wampirem, proszę cię! Przecież nawet bollywoodzkie filmy klasy B są bardziej logiczne. No ale nieważne. Oh, nie wzdychaj mi tam! Streszczam ci dzieło amerykańskiej popkultury! Wracając. Oglądam, jak ta karuzela żenady i degrengolady rozpędza się coraz bardziej, kiedy to słyszę, że ktoś mnie woła. Arioch, Arioch,... No i ja tak tego słucham, totalnie nie ogarniając, co się dzieje, bo nikomu nie mówiłem, jak się nazywam. Potem się okazuje, że to tobie się coś złego przyśniło i potrzebowałeś randomowego beboka do utulenia cię do snu, nie? 
Wyjąłem kolejnego żelka, po czym rzuciłem go za siebie. Wsłuchałem się w szum powietrza, a kiedy dotarł do mnie odgłos towarzyszący gwałtownemu zamknięciu ogromnych szczęk, zaśmiałem się krótko pod nosem. Tego jeszcze nie grali. Pradawne bóstwo chorujące na cukrzycę, gdyż jakiś demon uzależnił je od słodyczy. Po namyśle, usiadłem po turecku na skalnej półce, objąłem dłońmi stopy, po czym zerknąłem w dół, a dokładnie na tego przerośniętego pluszaka z Piekła rodem. Ye'ii Tsoh czy jakoś tak. Nie jestem mistrzem w obcych mitologiach. Jednak, skoro interesuje Lucyfera...
Bestia podniosła łeb, nasze spojrzenia skrzyżowały się. Wiedziałem, co chce mi przekazać. Nawet bez używania słów.
Przewróciłem oczami, wygrzebując z torebki resztę żelek i wrzucając je do nieznacznie rozwartego pyska stworzenia. Czy to znaczy, że zostaliśmy przyjaciółmi? W sumie, to jedyna osoba, której bym był skłonny zaufać. Jest pode mną, skuty i nie może się odzywać. Ideał wręcz.
Kroki. 
Ktoś szedł korytarzem, z każdą chwilą schodząc coraz niżej. Momentalnie poderwałem się na równe nogi i zacząłem nasłuchiwać. Ewidentnie. Jakaś osoba również odebrała to mentalne połączenie od stworzenia i przylazła tu, Borzu Wszechszumiący wie dlaczego. Przez umysł przebiegła mi myśl, że mogę spróbować dogadać się z tą osobą, a dopiero w ostateczności ją zaatakować, lecz szybko odrzuciłem tę opcję. Lepiej będzie, jeśli po prostu zniknę. Odejdę gdzieś daleko, aby nikt nie powiązał mnie z dokarmianiem bóstwa. No i powodowaniem cukrzycy.
Otoczyłem się iluzją, później zręcznie wymykając się w bezpiecznym cieniu. Plecami muskając kamienną ścianę, spojrzałem na przybysza. Czekaj, czy to nie ten koleś od matmy, co chciał mnie usadzić na kolejny rok?


Wysunąłem nogi przed siebie, twarz kierując ku słońcu. Lekcja chemii stopniowo dobiegała końca, nauczyciel (który pewnie pamięta pierwszych uczniów tej jakże światłej placówki oświaty) próbował jeszcze kilka razy skupić na sobie uwagę tych co bardziej świadomych uczniów, lecz i Salomon z pustego nie naleje, więc poddał się, siadając ostatecznie na krześle. Prychnąłem pod nosem. Ludzie są chyba najlepszą rozrywką, jaką mógłbym sobie wymarzyć na tym świecie. Ta ich nieporadność, a z drugiej strony — upór i agresja. Cudowne połączenie. Mógłbym obserwować to, co robią, przez cały dzień, gdyby nie fakt, że nagle coś przestało się zgadzać. Ukradkiem rozejrzałem się po klasie, aby następnie wyjrzeć przez okno. Jakaś tania podróbka Pocahontas wchodziła właśnie do szkoły, niosąc za sobą nie tyle kolorowy wiatr, co woń duchów. Czy raczej dusz, za które połowa głodującego Piekła byłaby w stanie zapłacić fortunę. Nie wahając się chwili dłużej, podniosłem rękę. Chemik poprawił okulary na zadartym nosie i zerknął w moją stronę. Jego oczy wyglądały na puste, jakby duch już dawno odszedł do niebiańskiego ogrodu, pozostawiając za sobą pustą skorupę ciała.
— Mogę iść do toalety, panie profesorze?
Machnął jedynie ręką w odpowiedzi, dając znak, że utrzymuję ten prawieże boski przywilej. Podniosłem się więc, wsunąłem kciuki do kieszeni spodni i barkiem otworzyłem drzwi. Od razu zerknąłem na boki, upewniając się, że nikogo nie ma. Zakradłem się pod klasę matematyka, kucając pod ścianą. Dla pewności, ukryłem się za dokładnie utkaną iluzją.
— Wstawaj — Głos kobiety brzmiał twardo, wręcz nieustępliwie, sprawiając, że zaciekawiłem się jeszcze bardziej. Zaryzykowałem przesunięcie się do przodu, tylko o kawałeczek...
Nauczyciel i Pocahontas przeszli tuż przed moim nosem, prawie zahaczając o iluzję. Znieruchomiałem więc jak dzieciak, którego rodzice przyłapali na oglądaniu porno, czekając, aż odejdą. Następnie osunąłem się po ścianie na podłogę, wypuszczając z płuc powietrze.
— Cholera — mruknąłem pod nosem, zamknąłem oczy i wsłuchałem się w dźwięk dzwonka na przerwę, który rozdarł ciszę na korytarzach. Po chwili wokół mnie znaleźli się uczniowie. Zupełnie ich zignorowałem, pogrążony w zamyśleniu. Chciałem cieszyć się chwilą spokoju, lecz wtedy ktoś postanowił zmącić ją swoim pytaniem.
Wzdychając ostentacyjnie, podniosłem powieki.
— Czego chcesz? — spytałem, mierząc wzrokiem przybysza, będąc bardziej zainteresowany nim niż jego słowami, które puściłem mimo uszu.
© Sleepwalker | Wioska Szablonów | X X X