środa, 13 czerwca 2018

Początek Końca — Od Alana

— Wiesz co? Byłem wczoraj w kinie — Przeturlałem się na plecy, wyjąłem z plastikowej torebki żelka i obróciłem go w palcach. Uśmiechając się delikatnie, podrzuciłem słodycz, po czym złapałem ją w zęby. Kwaśny proszek, który pokrywał czerwoną powierzchnię, obkleił moje wargi. Dlatego po zjedzeniu "głównego" dania, musnąłem długim językiem usta — I słuchaj tego. Siedzę sobie, nudząc się niemiłosiernie, bo ileż można oglądać, jak Jake lata za Samanthą, a ta nawet nie widzi, że on jest wampirem, proszę cię! Przecież nawet bollywoodzkie filmy klasy B są bardziej logiczne. No ale nieważne. Oh, nie wzdychaj mi tam! Streszczam ci dzieło amerykańskiej popkultury! Wracając. Oglądam, jak ta karuzela żenady i degrengolady rozpędza się coraz bardziej, kiedy to słyszę, że ktoś mnie woła. Arioch, Arioch,... No i ja tak tego słucham, totalnie nie ogarniając, co się dzieje, bo nikomu nie mówiłem, jak się nazywam. Potem się okazuje, że to tobie się coś złego przyśniło i potrzebowałeś randomowego beboka do utulenia cię do snu, nie? 
Wyjąłem kolejnego żelka, po czym rzuciłem go za siebie. Wsłuchałem się w szum powietrza, a kiedy dotarł do mnie odgłos towarzyszący gwałtownemu zamknięciu ogromnych szczęk, zaśmiałem się krótko pod nosem. Tego jeszcze nie grali. Pradawne bóstwo chorujące na cukrzycę, gdyż jakiś demon uzależnił je od słodyczy. Po namyśle, usiadłem po turecku na skalnej półce, objąłem dłońmi stopy, po czym zerknąłem w dół, a dokładnie na tego przerośniętego pluszaka z Piekła rodem. Ye'ii Tsoh czy jakoś tak. Nie jestem mistrzem w obcych mitologiach. Jednak, skoro interesuje Lucyfera...
Bestia podniosła łeb, nasze spojrzenia skrzyżowały się. Wiedziałem, co chce mi przekazać. Nawet bez używania słów.
Przewróciłem oczami, wygrzebując z torebki resztę żelek i wrzucając je do nieznacznie rozwartego pyska stworzenia. Czy to znaczy, że zostaliśmy przyjaciółmi? W sumie, to jedyna osoba, której bym był skłonny zaufać. Jest pode mną, skuty i nie może się odzywać. Ideał wręcz.
Kroki. 
Ktoś szedł korytarzem, z każdą chwilą schodząc coraz niżej. Momentalnie poderwałem się na równe nogi i zacząłem nasłuchiwać. Ewidentnie. Jakaś osoba również odebrała to mentalne połączenie od stworzenia i przylazła tu, Borzu Wszechszumiący wie dlaczego. Przez umysł przebiegła mi myśl, że mogę spróbować dogadać się z tą osobą, a dopiero w ostateczności ją zaatakować, lecz szybko odrzuciłem tę opcję. Lepiej będzie, jeśli po prostu zniknę. Odejdę gdzieś daleko, aby nikt nie powiązał mnie z dokarmianiem bóstwa. No i powodowaniem cukrzycy.
Otoczyłem się iluzją, później zręcznie wymykając się w bezpiecznym cieniu. Plecami muskając kamienną ścianę, spojrzałem na przybysza. Czekaj, czy to nie ten koleś od matmy, co chciał mnie usadzić na kolejny rok?


Wysunąłem nogi przed siebie, twarz kierując ku słońcu. Lekcja chemii stopniowo dobiegała końca, nauczyciel (który pewnie pamięta pierwszych uczniów tej jakże światłej placówki oświaty) próbował jeszcze kilka razy skupić na sobie uwagę tych co bardziej świadomych uczniów, lecz i Salomon z pustego nie naleje, więc poddał się, siadając ostatecznie na krześle. Prychnąłem pod nosem. Ludzie są chyba najlepszą rozrywką, jaką mógłbym sobie wymarzyć na tym świecie. Ta ich nieporadność, a z drugiej strony — upór i agresja. Cudowne połączenie. Mógłbym obserwować to, co robią, przez cały dzień, gdyby nie fakt, że nagle coś przestało się zgadzać. Ukradkiem rozejrzałem się po klasie, aby następnie wyjrzeć przez okno. Jakaś tania podróbka Pocahontas wchodziła właśnie do szkoły, niosąc za sobą nie tyle kolorowy wiatr, co woń duchów. Czy raczej dusz, za które połowa głodującego Piekła byłaby w stanie zapłacić fortunę. Nie wahając się chwili dłużej, podniosłem rękę. Chemik poprawił okulary na zadartym nosie i zerknął w moją stronę. Jego oczy wyglądały na puste, jakby duch już dawno odszedł do niebiańskiego ogrodu, pozostawiając za sobą pustą skorupę ciała.
— Mogę iść do toalety, panie profesorze?
Machnął jedynie ręką w odpowiedzi, dając znak, że utrzymuję ten prawieże boski przywilej. Podniosłem się więc, wsunąłem kciuki do kieszeni spodni i barkiem otworzyłem drzwi. Od razu zerknąłem na boki, upewniając się, że nikogo nie ma. Zakradłem się pod klasę matematyka, kucając pod ścianą. Dla pewności, ukryłem się za dokładnie utkaną iluzją.
— Wstawaj — Głos kobiety brzmiał twardo, wręcz nieustępliwie, sprawiając, że zaciekawiłem się jeszcze bardziej. Zaryzykowałem przesunięcie się do przodu, tylko o kawałeczek...
Nauczyciel i Pocahontas przeszli tuż przed moim nosem, prawie zahaczając o iluzję. Znieruchomiałem więc jak dzieciak, którego rodzice przyłapali na oglądaniu porno, czekając, aż odejdą. Następnie osunąłem się po ścianie na podłogę, wypuszczając z płuc powietrze.
— Cholera — mruknąłem pod nosem, zamknąłem oczy i wsłuchałem się w dźwięk dzwonka na przerwę, który rozdarł ciszę na korytarzach. Po chwili wokół mnie znaleźli się uczniowie. Zupełnie ich zignorowałem, pogrążony w zamyśleniu. Chciałem cieszyć się chwilą spokoju, lecz wtedy ktoś postanowił zmącić ją swoim pytaniem.
Wzdychając ostentacyjnie, podniosłem powieki.
— Czego chcesz? — spytałem, mierząc wzrokiem przybysza, będąc bardziej zainteresowany nim niż jego słowami, które puściłem mimo uszu.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

© Sleepwalker | Wioska Szablonów | X X X