środa, 13 czerwca 2018

Początek Końca — Od Alana

— Wiesz co? Byłem wczoraj w kinie — Przeturlałem się na plecy, wyjąłem z plastikowej torebki żelka i obróciłem go w palcach. Uśmiechając się delikatnie, podrzuciłem słodycz, po czym złapałem ją w zęby. Kwaśny proszek, który pokrywał czerwoną powierzchnię, obkleił moje wargi. Dlatego po zjedzeniu "głównego" dania, musnąłem długim językiem usta — I słuchaj tego. Siedzę sobie, nudząc się niemiłosiernie, bo ileż można oglądać, jak Jake lata za Samanthą, a ta nawet nie widzi, że on jest wampirem, proszę cię! Przecież nawet bollywoodzkie filmy klasy B są bardziej logiczne. No ale nieważne. Oh, nie wzdychaj mi tam! Streszczam ci dzieło amerykańskiej popkultury! Wracając. Oglądam, jak ta karuzela żenady i degrengolady rozpędza się coraz bardziej, kiedy to słyszę, że ktoś mnie woła. Arioch, Arioch,... No i ja tak tego słucham, totalnie nie ogarniając, co się dzieje, bo nikomu nie mówiłem, jak się nazywam. Potem się okazuje, że to tobie się coś złego przyśniło i potrzebowałeś randomowego beboka do utulenia cię do snu, nie? 
Wyjąłem kolejnego żelka, po czym rzuciłem go za siebie. Wsłuchałem się w szum powietrza, a kiedy dotarł do mnie odgłos towarzyszący gwałtownemu zamknięciu ogromnych szczęk, zaśmiałem się krótko pod nosem. Tego jeszcze nie grali. Pradawne bóstwo chorujące na cukrzycę, gdyż jakiś demon uzależnił je od słodyczy. Po namyśle, usiadłem po turecku na skalnej półce, objąłem dłońmi stopy, po czym zerknąłem w dół, a dokładnie na tego przerośniętego pluszaka z Piekła rodem. Ye'ii Tsoh czy jakoś tak. Nie jestem mistrzem w obcych mitologiach. Jednak, skoro interesuje Lucyfera...
Bestia podniosła łeb, nasze spojrzenia skrzyżowały się. Wiedziałem, co chce mi przekazać. Nawet bez używania słów.
Przewróciłem oczami, wygrzebując z torebki resztę żelek i wrzucając je do nieznacznie rozwartego pyska stworzenia. Czy to znaczy, że zostaliśmy przyjaciółmi? W sumie, to jedyna osoba, której bym był skłonny zaufać. Jest pode mną, skuty i nie może się odzywać. Ideał wręcz.
Kroki. 
Ktoś szedł korytarzem, z każdą chwilą schodząc coraz niżej. Momentalnie poderwałem się na równe nogi i zacząłem nasłuchiwać. Ewidentnie. Jakaś osoba również odebrała to mentalne połączenie od stworzenia i przylazła tu, Borzu Wszechszumiący wie dlaczego. Przez umysł przebiegła mi myśl, że mogę spróbować dogadać się z tą osobą, a dopiero w ostateczności ją zaatakować, lecz szybko odrzuciłem tę opcję. Lepiej będzie, jeśli po prostu zniknę. Odejdę gdzieś daleko, aby nikt nie powiązał mnie z dokarmianiem bóstwa. No i powodowaniem cukrzycy.
Otoczyłem się iluzją, później zręcznie wymykając się w bezpiecznym cieniu. Plecami muskając kamienną ścianę, spojrzałem na przybysza. Czekaj, czy to nie ten koleś od matmy, co chciał mnie usadzić na kolejny rok?


Wysunąłem nogi przed siebie, twarz kierując ku słońcu. Lekcja chemii stopniowo dobiegała końca, nauczyciel (który pewnie pamięta pierwszych uczniów tej jakże światłej placówki oświaty) próbował jeszcze kilka razy skupić na sobie uwagę tych co bardziej świadomych uczniów, lecz i Salomon z pustego nie naleje, więc poddał się, siadając ostatecznie na krześle. Prychnąłem pod nosem. Ludzie są chyba najlepszą rozrywką, jaką mógłbym sobie wymarzyć na tym świecie. Ta ich nieporadność, a z drugiej strony — upór i agresja. Cudowne połączenie. Mógłbym obserwować to, co robią, przez cały dzień, gdyby nie fakt, że nagle coś przestało się zgadzać. Ukradkiem rozejrzałem się po klasie, aby następnie wyjrzeć przez okno. Jakaś tania podróbka Pocahontas wchodziła właśnie do szkoły, niosąc za sobą nie tyle kolorowy wiatr, co woń duchów. Czy raczej dusz, za które połowa głodującego Piekła byłaby w stanie zapłacić fortunę. Nie wahając się chwili dłużej, podniosłem rękę. Chemik poprawił okulary na zadartym nosie i zerknął w moją stronę. Jego oczy wyglądały na puste, jakby duch już dawno odszedł do niebiańskiego ogrodu, pozostawiając za sobą pustą skorupę ciała.
— Mogę iść do toalety, panie profesorze?
Machnął jedynie ręką w odpowiedzi, dając znak, że utrzymuję ten prawieże boski przywilej. Podniosłem się więc, wsunąłem kciuki do kieszeni spodni i barkiem otworzyłem drzwi. Od razu zerknąłem na boki, upewniając się, że nikogo nie ma. Zakradłem się pod klasę matematyka, kucając pod ścianą. Dla pewności, ukryłem się za dokładnie utkaną iluzją.
— Wstawaj — Głos kobiety brzmiał twardo, wręcz nieustępliwie, sprawiając, że zaciekawiłem się jeszcze bardziej. Zaryzykowałem przesunięcie się do przodu, tylko o kawałeczek...
Nauczyciel i Pocahontas przeszli tuż przed moim nosem, prawie zahaczając o iluzję. Znieruchomiałem więc jak dzieciak, którego rodzice przyłapali na oglądaniu porno, czekając, aż odejdą. Następnie osunąłem się po ścianie na podłogę, wypuszczając z płuc powietrze.
— Cholera — mruknąłem pod nosem, zamknąłem oczy i wsłuchałem się w dźwięk dzwonka na przerwę, który rozdarł ciszę na korytarzach. Po chwili wokół mnie znaleźli się uczniowie. Zupełnie ich zignorowałem, pogrążony w zamyśleniu. Chciałem cieszyć się chwilą spokoju, lecz wtedy ktoś postanowił zmącić ją swoim pytaniem.
Wzdychając ostentacyjnie, podniosłem powieki.
— Czego chcesz? — spytałem, mierząc wzrokiem przybysza, będąc bardziej zainteresowany nim niż jego słowami, które puściłem mimo uszu.

The law ain’t never been a friend of mine

"The law ain’t never been a friend of mine
I would kill again to keep from doing time
You should never ever trust my kind"


(Linus Wördemann)

Imię: Alan, jednak jego prawdziwe imię brzmi Arioch
Nazwisko: Dimitrov. Mimo, że sam nazwałby się Raskolnikov lub Marks. Bo czemu by nie?
Przezwiska: Aruś, Aruszek, Arioszek, Arunio — wszystkie te zdrobnienia zostały wymyślone przez byłego najlepszego przyjaciela demona i z wielką (nie)chęcią z nich korzysta. W kwestii ludzkiego imienia, uznaje jedynie skrót Ally.
Wiek: Z wyglądu 19 lat. A o rzeczywisty wiek lepiej nie pytać, bo będzie się zmuszonym kupić tyleż świeczek.
Płeć: Mężczyzna
Data urodzenia: Dokładnie 13 kwietnia.
Frakcja: Demony
Rasa: Upadły anioł, dawniej należący do Serafinów.
Zdolności: Jeśli spojrzeć na Alana, chłopak nie wyróżnia się niczym specjalnym. Potrafi dobrze pracować w grupie i nią przewodzić, żeby nie powiedzieć — manipulować ludźmi, ma dobre oceny z biologii czy po prostu jest sprawny fizycznie. Typowy nastolatek, który dodatkowo po nocach zajmuje się hackowaniem czy byciem wolnym strzelcem. Jednak z racji swojej rasy, posiada nieco demonicznych zdolności oraz anielskich, których nie wyzbył się pomimo upadku. Kluczową z nich jest samoregeneracja tkanek i nieśmiertelność (co nie oznacza niezabijalności), bo w końcu jakby inaczej przeżył tyle tysiącleci? W dodatku, potrafi tworzyć iluzje i mamić umysły. Próbował kiedyś opętywania słabych umysłów, lecz jedyne, co mu się dotąd udało, to wpłynięcie na psa Abbadona.
Rodzina: Nie posiada rodziców jako takich, nie licząc swojego stwórcy. Na Ziemi jednak mieszka w domu starszego małżeństwa, Andrewa i Swietlanę Dimitrov, które przyjęło podrzucone pod drzwi diabelskie dziecko i wychowuje je jak swoje.
Aparycja: Aby spojrzeć na twarz młodzieńca, nie trzeba zadzierać zbyt wysoko głowy. Bo ile ten tajemniczy chłopaczyna może mierzyć? Sto osiemdziesiąt? Sto siedemdziesiąt dziewięć centymetrów? Coś w tych okolicach. Wystarczająco wysoki, aby sięgać po rzeczy na wyższych półkach, ale na tyle niski, żeby być w stanie wejść do większości pomieszczeń bez schylania swojej płomiennej głowy. Oczywiście, towarzysz nie jest piromanem, po prostu archanioł Metatron, kiedy to wyśpiewywał kolejne anioły, dla tego oto osobnika postanowił zostawić najciekawszy, lecz z drugiej strony — najczęściej wyśmiewany kolor włosów, mianowicie intensywny, rudy odcień z przebłyskami złotych kosmyków. Idealny do żartów czy zwykłych dogryzek. Za to oczy Upadłego są cechą, której wielu chłopakowi zazdrości, mimo tego, że sam uważa ją za nic specjalnego. Mają one głównie niebieską barwę, lecz przez zielone odmiany zaliczają się one do kategorii heterochromicznych tęczówek.
Same ciało chłopaka, umięśnione i powleczone śniadą skórą, która ma tendencję do tworzenia na sobie piegów letnimi miesiącami, ukrywa w sobie rzeczy, o których nawet najbliższa rodzina Alana nie ma pojęcia. Pomijając ciemne paznokcie, które w jednej chwili są w stanie zmienić się w ostre szpony, w żyłach młodzieńca płynie anielska, złota krew oraz znajdują się najczęściej złożone szare skrzydła, a dokładnie ich trzy pary. W chwilach złości, Arioch nie kontroluje odruchów swojego organizmu, więc z jego skroni często wyrastają zakrzywione rogi, a długi, ostry jak bicz ogon odwija się z wąskiej talii, aby nerwowo wić się wokół Upadłego.
Charakter: Aby dowiedzieć się najwięcej ciekawych informacji na temat rudzielca, nie należy rozmawiać z nim osobiście, gdyż jest to bardziej niż pewne, że Alan zignoruje pytanie czy machnie na nie ręką. Dlatego powinno się podpytać znajomych Upadłego.
Można wtedy usłyszeć, iż chłopak jest wcieleniem złośliwości. Częściej niż komplementy można usłyszeć kąśliwe uwagi czy skrzętnie ukryte aluzje. Zwany przez niektórych Mistrzem Ironii (co po części mija się z prawdą), lubuje się w grach słownych, zagadkach czy przekazywaniem informacji między wierszami, co zapewne jest już specyficznym zboczeniem demonicznej rasy. Arioch odznacza się również czarnym jak noc i pole bawełny podczas zbiorów humorem, przez który nie raz, nie dwa prawie nie doznał uszkodzeń na swoim ciele. Do tego nie uznaje zasad, a wartości nie mają dla Upadłego większego znaczenia, przez co można podciągnąć go pod kategorię ludzi, powszechnie uważanych za cyników. Co za tym idzie, nie wierzy zbytnio w szczere intencje innych, gdyż sądzi, iż każdy człowiek dąży jedynie do wykorzystania drugiej jednostki w jak największym stopniu. Mimo to, jest wierny swoim aktualnym zwierzchnikom i bez słowa wykonuje wszelkie polecenia, o ile te nie są obrazą dla poziomu czy intelektu Ariocha.
Sam uważa się za nonkonformistę, co jest ściśle związane z cyniczną częścią osobowości byłego serafina. Żyje tak, jak chce i nie liczy się ze zdaniem innych, nieważne, jak z wielką krytyką by się nie spotkał. Jak można przewidzieć, odznacza się także nieustępliwością, błędnie nazywaną uporem. Alan nie potrafi "odpuścić", dojdzie do celu wszystkimi możliwymi środkami, nawet gdyby musiał zupełnie zmienić swój plan. A rzeczy chłopak planuje często. Każdy dzień, godzina, minuta powinna być w jakikolwiek sposób opisana, aby nie wprowadzać chaosu w życie rudzielca. Dzięki temu zyskuje spokój ducha, że nic go nie zaskoczy i ma wszystko pod kontrolą. Władza to kolejny aspekt charakteru, który dominuje w osobowości Ariocha. Młodzieniec, pomimo funkcji przewodniczącego szkoły, szuka możliwości kontroli nad innymi w każdej, nawet najmniejszej rzeczy, dzięki czemu może pielęgnować wewnętrzne poczucie wyższości nad pozostałymi rasami.
Głos: Jonathan Young
Historia: Upadły nie opowiada zbytnio o swojej przeszłości, nie wymieniając zarówno powodu, dlaczego został strącony z Niebios (poszło prawdopodobnie o kłótnię ze zbyt pewnym siebie Gabrielem, lecz te tematy są ucinane przez archanioła) oraz dlaczego zdobył od razu tak wysoką rangę. Niektórzy mawiają, że razem z Lucyferem planują kolejną rebelię, bo jak to się mówi, "Wielkie umysły myślą podobnie", przez co Jutrzenka nagrodził go w taki sposób. Jedno jest pewne. Pojawienie się królewskiego posłańca pośród ludzi nie może świadczyć o niczym dobrym. Zwłaszcza, że ten wykupuje wszystkie paczki z żelkami i zanosi je do jaskini Ye'ii Tsoh.
Praca: Uczeń, wieczorami dorabia w barze. Niezbyt wdzięczna praca, ale dzięki niej dowiaduje się wielu sekretów o ludziach, co wynagradza trudności.
Orientacja: Panseksualna
Partner: Brak, zaczyna z czystą kartą.
Inne zdjęcia: 12 | Skrzydła 
Ciekawostki: Od niedawna jest właścicielem samochodu Dodge Charger R/T z '70 roku, co było jego małym marzeniem, gdyż od dawna jest miłośnikiem aut typu muscle. W kwestii zamieszkania, jeszcze żyje w domu małżeństwa Dimitrov, lecz ma w plamach kupno własnego studio bądź przerobienia na mieszkanie starego magazynu.
Jako Upadły, jest również wrażliwy na srebro, a poświęcone przedmioty irytują go.
Na piekielnym dworze posiada funkcję królewskiego posłańca, a w wojsku piastuje pozycję pułkownika jednej z dywizji powietrznych. Dzięki swojej zaciekłości w walce, zyskał przychylność Abbadona, głównego generała, którego może nazwać swoim przyjacielem. O ile przyjaciele planują obalenie drugiej osoby i oczernienie jej w oczach przywódców, to są przykładem wielkiej przyjaźni.
Właściciel: Amicka / Arteyiu

poniedziałek, 11 czerwca 2018

Początek Końca — Od Avinashi

Otworzyłam oczy, rozpraszając tym samym mrok, jaki widziałam. Czując delikatne ukłucie w gołą stopę, spuściłam wzrok. Całkowicie suchy i drobny piasek był wymieszany z różnej wielkości ostrymi kamieniami. To właśnie na jednym z nich stałam. Zmieniłam położenie swojej stopy, by ukłucia mnie nie rozpraszały.  Na nowo uniosłam wzrok i spojrzałam przed siebie. Niegdyś zapewne zielone stepy teraz były pokryte czarnymi pozostałościami po spalonej trawie. Rozejrzałam się wokół. Ani jednej żywej duszy. Ruszyłam więc wolno przed siebie, uważając przy tym na kamienie. Miałam nadzieję, że wkrótce kogoś spotkam. Poza tym, odczuwałam dziwny przymus podążania naprzód.
Po chwili natknęłam się na samotne, martwe drzewo. Na jego gałęzi siedział dobrze mi znany ptak. Tavishi spojrzał na mnie i wydał z siebie wysoki dźwięk. Uniosłam rękę, co ptak od razu wykorzystał i przesiadł się na nią. Drzewo natomiast runęło, wzbijając przy tym w górę tumany kurzu. Zasłoniłam oczy drugą dłonią, a sokół zakrył się skrzydłami.
Gdy tylko poczułam, że drobinki opadły, opuściłam rękę. Nie widziałam już jednak nawet powalonego drzewa. Zniknęło tak, jakby nigdy przedtem go tu nie było. Cała sytuacja wydawała się być coraz bardziej podejrzana. Mimo tego, ruszyłam dalej.
Droga zdawała się nie mieć końca. Jedyne, co dało się odczuć to ból zakrwawionych nóg, pragnienie i okropna spiekota. Temperatura zdawała się cały czas wzrastać w przeciwieństwie do wilgotności powietrza, która już na samym początku była słabo wyczuwalna. Mimo wszystko przymus w dążeniu wciąż naprzód, jaki odczuwałam był znacznie silniejszy. Tak bardzo, że nie byłam w stanie myśleć o czymkolwiek innym. Wiec wciąż szłam przed siebie.
Po chwili zobaczyłam wysuszone jezioro. Na jego dnie nie było nawet najmniejszej kropli. Wszędzie jednak roiło się od pęknięć, a dno piekło jak rozgrzane żelazo. 
Wyszłam zrezygnowana z dołu i wznowiłam wędrówkę. Znowu pustka przez jakiś czas. W pewnym momencie jednak ujrzałam stertę kości. Najprawdopodobniej należały do jakiegoś wołu. Wokół roznosił się swąd rozkładającego się ciała. Fetor zwabił muchy i sępy, które już krążyły nad padliną. Skrzywiłam się na ten widok. Coś w mojej głowie jednak mówiło, że jestem coraz bliżej celu swojej wędrówki. Ruszyłam więc dalej.
Kolejnym widokiem, który nie był tylko spaloną darnią, były pozostałości po wiosce. Niczym nie różniła się od tego, co ją otaczało. Gdzieniegdzie leżały równie osmolone ciała jej mieszkańców. Smród spalenizny był nie do zniesienia. 
Chciałam do nich podejść i poszukać żywych, ale jakaś nieznana mi siła nie pozwalała mi zboczyć z ledwo widocznej ścieżki. Wysłałam więc swojego towarzysza na zawiady. Nagle z drogi za moimi plecami nadciągnął silny, suchy wiatr. Zasłoniłam oczy i zaczęłam wołać sokoła. Na próżno.
Gdy tylko chmura wirujących drobinek piasku i kurzu opadła, zorientowałam się, że jestem całkiem sama. Nie było już ani Tavishi'ego, ani wioski. Stałam tak jeszcze przez chwilę zszokowana. Właśnie straciłam swojego przyjaciela. Miałam ochotę odpuścić sobie ten beznadziejny spacer, ale głos w mojej głowie wciąż naciskał. Wściekła kontynuowałam więc wędrówkę, mając nadzieję, że dzięki temu odzyskam sokoła.
Ścieżka urwała się przed ogromną górą. Jeden z większych głazów z przodu niej wydawał się nie być częścią całości. Tak też i było. Obok niego znajdowała się wydrążona w skale dziura, która wcześniej była prawdopodobnie zakryta przez głaz.
Gdy tylko postawiłam pierwszy krok w ciemność, jakaś siła wciągnęła mnie do środka. Przez większą część czasu, jaką spędziłam w korytarzu panowała nieprzenikniona ciemność. Dopiero na jego końcu została ona rozproszona przez kilka pochodni. Znajdował się tam ogromny dół, na którego dnie siedziała ciemna postać. Była to hybryda jelenia, człowieka i niedźwiedzia. Moje zdziwienie przerwało silne pchnięcie, które posłało mnie na półkę skalną. Podniosłam się obolała. Przede mną stał mężczyzna. Był jednak odwrócony plecami. Zakradłam się do niego i spojrzałam na jego twarz.
Biały brunet z zarostem. Nie odrywał wzroku od istoty. Również na nią spojrzałam. Przebiegłam wzrokiem po łańcuchach.
— Ye'ii Tsoh... — wyszeptał mężczyzna obok. Wszystko nagle się rozmazało. 

Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w swoim namiocie. Spojrzałam na wiszące łapacze snów. Korale, które jeszcze przed moim zaśnięciem były w ich środkach zniknęły. To nie mógł być zwykły sen.
Opuściłam tipi. Na moją twarz padły promienie słoneczne. Przyłożyłam dłoń do swojego czoła, by szybciej przyzwyczaić oczy do światła. W moją stronę leciał Tavishi. Wyciągnęłam rękę przed siebie, by ptak mógł na niej usiąść. 
— ... Wrócił... — szepnęłam, wtulając policzek w pióra przyjaciela. Nagle przypomniałam sobie o mężczyźnie, którego widziałam na półce skalnej. Musiałam go znaleźć.
Wróciłam z sokołem do namiotu. Wrzuciłam do miski garść liści szałwii i podpaliłam je. W górę wzbiły się kłęby dymu. Przyjęłam je na swoją pierś oraz twarz. Następnie usiadłam po turecku i wzięłam do rąk swój rytualny bęben wraz z pałeczkami. Od razu zaczęłam odgrywać na nim melodię, która miała przywołać duchy, by pomogły mi odnaleźć nieznajomego. Zamknęłam oczy i pogrążyłam się w transie. W swojej wizji widziałam jakieś miasto, dzieci, budynek i cyfry.
Gdy wróciłam do swojego ciała, otworzyłam oczy i przestałam grać. Dym powoli opadał, a na ścianie tipi pojawił się cień ducha, którego przywołałam. Bez słowa opuścił namiot. Czym prędzej pobiegłam za nim, zostawiając namiot pod opieką sokoła.
Duch zatrzymał się obok koni. Czyli droga będzie długa. Dosiadłam jednego ogiera i poprowadziłam za nami klacz.
Udaliśmy się do miasta. Mijaliśmy domy białych ludzi i ich mieszkańców. Wzrokiem szukałam mężczyzny z mojego snu.
Zatrzymaliśmy się przed budynkiem, w którym panował niewiarygodny hałas. Duch wszedł do środka. Udałam się za nim. Istota zniknęła przed jednymi z drzwi. Nacisnęłam na klamkę i otworzyłam je. Siedzący w środku mężczyzna spojrzał na mnie. To był on. Jego aura była inna niż zwykłych ludzi. Dopiero teraz mogłam ją wyczuć.
— Wstawaj. — mruknęłam. Dalej wpatrywał się we mnie, jakby zobaczył ducha. 
— Wstawaj. — powtórzyłam. Mężczyzna niepewnie wykonał polecenie. Chwyciłam go za ramię i zaprowadziłam do koni. Następnie kazałam mu dosiąść klaczy. Sama usiadłam na grzbiecie ogiera. Zaprowadziłam nieznajomego do swojej wioski. Ta jego była jakaś dziwna i nie nadawała się do rozmowy na tak poważne tematy jak Ye'ii Tsoh.

poniedziałek, 4 czerwca 2018

Początek Końca — Od Isaaca

Skalny korytarz, wyciosany przy pomocy siły ludzkich rąk, ciągnął się w dół, z każdą chwilą zwężając się. Powietrze stało się duszące i gorące, drażniło płuca oraz nozdrza. Atmosfera mroku ogarniała duszę, opętała umysł, a teraz próbowała zniszczyć ciało. Nie zważałem na to, gdyż w głowie miałem jasno wytyczony cel. Cel, prowadzący mnie w głąb tej pieczary, do samego źródła zła i chaosu. Mimo, że zdawałem sobie sprawę, jakie konsekwencje może mieć moja decyzja, schodziłem coraz niżej i niżej. Pod stopami czułem ostre krawędzie kamieni, które rozcinały skórę jak nóż. Drobinki piasku wchodziły w ranę, powodując niemiłosiernie pieczenie. Oparłem się więc o ścianę, dysząc przez rozchylone wargi, aby następnie osunąć się na ziemię. Po raz kolejny rozejrzałem się. Ciemność napływała z każdej szczeliny, wzbudzając dawno ukryty strach przed nieznanym. Zacisnąłem dłonie w pięści, na jednym wdechu rzucając iście niekulturalne słowo, a następnie podniosłem się i podjąłem wędrówkę. Musiałem dowiedzieć się, co leży tam na dnie. Po prostu musiałem. Odczuwałem wewnętrzny przymus zignorowania okropnego bólu i parcia w nieznane.
Długo nic się nie działo, nie licząc oczywiście zmian w ciśnieniu czy temperaturze powietrza. To jednak było nic w porównaniu z tym, co miało nadejść.
Kiedy opuściłem ciemny korytarz, a skała pod moimi stopami stała się gładka jak tafla szkła, świat zawirował, a ja musiałem złapać się wypustki w ścianie, aby nie upaść. Po zwalczeniu zawrotów głowy, wziąłem głęboki wdech i wyprostowałem się.
Wysoką na kilkanaście metrów kamienną salę oświetlały migoczące płomienie pochodni, rozstawione równo zarówno przy schodach, jak i przy dnie pomieszczenia. Wiedziałem, że ta komora nie mogła powstać naturalnie, ale z drugiej strony nie zrobiłby tego człowiek. Same przecież stopnie, wijące się w dół jak wąż były wykonane z precyzją, dodatkowo unosząc się samoistnie w powietrzu. Widząc, jak jeden ze schodków zaczyna opadać, aby później poderwać się w górę, postanowiłem nie ryzykować schodzenia tą drogą. Z resztą, to, co zasługiwało na największą uwagę, było widoczne już z półki skalnej, na której się znajdowałem.
Obejmując się za ramiona, podszedłem do brzegu i przebiegłem spojrzeniem po ciemnym cielsku, znajdującym się na samym dole sali. Przy tym świetle, nie mogłem z pewnością określić rozmiarów czy rasy stworzenia, jednak z tego, co zdołałem dojrzeć, wyglądało na połączenie jelenia, człowieka i niedźwiedzia. W różnych ilościach. Oczy definitywnie należały do ludzkiej części natury bestii, gdyż te, nawet jeśli wyglądały na martwe, miały w sobie coś znanego, co przy połączeniu z resztą wręcz karykaturalnego cielska wyglądało groteskowo. Zwłaszcza, że z tej samej "ludzkiej" głowy wyrastało poroże jelenia, kończące się zaledwie metr, może dwa pod moimi stopami. Chęć odejścia, powrotu do cywilizacji przegrała z ciekawością, gdyż moje spojrzenie padło na ciężkie, metalowe łańcuchy, które oplatały stworzenie, unieruchamiając je i zatrzymując w jednym miejscu.
Głos wyrwał się z mojego gardła bezwiednie.
— Ye'ii Tsoh...

Otworzyłem powoli oczy, niezbyt zdziwiony faktem, że kontury są niewyraźne. Musiałem znowu przysnąć, ostatnimi czasy robi się to moim specyficznym zwyczajem. Powinienem się tego odczuć, ale, jak to mawiają; Nie nauczysz starego psa nowych sztuczek. Bo teoretycznie rzecz biorąc, byłem takim właśnie przysłowiowym psem, którego życie i ciągłe nowości męczą do tego stopnia, że jedyne, na co ma ochotę to zamknąć się w domu i nie wychodzić z niego bez wyraźnego zagrożenia dla życia lub zdrowia.
Sięgnąłem po okulary, leżące na otwartym podręczniku, założyłem na nos i zmieniłem pozycję. Skubiąc nerwowo podłokietnik fotela, spojrzałem na zegar. Z tego, co widzę, przespałem większość mojej wolnej lekcji, więc to kwestia czasu, aż do klasy wleją się tłumy uczniów, przychodzących tutaj zapewne z przymusu. Upewniłem się znowu, że nie mogę już dłużej odpoczywać, po czym zająłem się przeglądaniem notatek. Właśnie w tej chwili drzwi do klasy otworzyły się, a ja, zdziwiony, spojrzałem na przybysza. Od razu uderzyła mnie aura, jaką przybysz wokół roztaczał. Wiedziałem, że jest jednym z nas. Tylko dlaczego przyszedł do szkoły? Nie było dane mi ujrzeć wcześniej tej osoby. Czy to ma jakiś związek z niepokojącym snem?

sobota, 2 czerwca 2018

Żyj tak, jakby każdy twój dzień miał być ostatnim – w końcu okaże się, że miałeś rację.


"Żyj tak, jakby każdy twój dzień miał być ostatnim – w końcu okaże się, że miałeś rację."



(Hugh Dancy)

Imię: Isaac "Yiska"
Nazwisko: Higgins
Przezwiska: Nie akceptuje żadnych zdrobnień, tłumacząc, że jest już na nie za stary
Wiek: Równo 32 wiosny.
Płeć: Mężczyzna
Data urodzenia: 4 grudnia
Frakcja: Obrońcy
Rasa: Indiański wojownik, posiadający ten gen dzięki dalekiej rodzinie. Jako jeden z pierwszych osiedlił się w Lead i to właśnie on odpowiada za trenowanie nowych Woge oraz jest uważany za swoistego przewodnika.
Zwierzę duchowe: Sowa
Zdolności: Czym może zaskoczyć taki osobnik jak Isaac? Jedną z takich rzeczy jest siła, nie pasująca do wyglądu zwykłego, nieco chuderlawego mężczyzny. Niech jednak drobne ręce nikogo nie zmylą. Ciemnowłosy wojownik z łatwością jest w stanie przenieść ciężkie skrzynie czy mocno uderzyć, ale, mimo to, z racji swojego wieku i postury, nie dorównuje potęgą młodszym Wogé. Jest natomiast odporniejszy w większym stopniu na choroby czy alergie, co również wynika z jego rasy. Do tego nieco bardziej wyczulony słuch i na tym kończą się nadnaturalne moce Higginsa.
Skończył studia na kierunku matematyki teoretycznej, co dało mu sporą wiedzę w tym zakresie, a dzięki własnej ciekawości poznał również część zagadnień z takich nauk jak fizyka czy biologia. Dzięki temu potrafi rozpoznać zioła, których używa do obrządków bądź do wytwarzania naturalnych leków. Z dumą mówi także, że potrafi grać na skrzypcach i jeździć konno, lecz po spadnięciu z konia za czasów dzieciństwa, podchodzi do tego dystansem.
Rodzina: Mężczyzna jest owocem związku Miriam i Adriena Higginsów, z czego gen wojownika został przekazany mu przez ojca. Posiada również starszą siostrę Emily, jednak z nią nie posiada dobrych stosunków. Według ostatnich informacji, uległa przemianie w wampira.
Aparycja: Zaczynając od podstaw, Isaac mierzy jedynie 175 centymetrów, co jest poniżej tak zwanej średniej krajowej. Dodając do tego szczupłe ciało i stosunkowo młodo wyglądającą twarz, uzyskuje się pobieżny wygląd mężczyzny. Ten posiada również ciemne włosy, miejscami falowane, jednak w większości nieznacznie zakręcone, głównie przy karku. Ciemnoniebieskie oczy, otoczone niemalże kobiecymi rzęsami, wyglądają na czujne prawie przez cały czas. Na jasnej skórze mężczyzny można również dojrzeć szorstki zarost, który rzadko znika całkowicie. Właściciel uważa go za jedyny element, który odróżnia go od uczniów, więc dba o to jak tylko może. Ze względu na wadę wzroku, nosi okulary. Niektórzy proponują mu przerzucenie się na szkła kontaktowe, lecz taką możliwość odrzuca, nie tłumacząc dokładnie, dlaczego. Według niepotwierdzonych plotek, uważałby to za obrazę dla jego zwierzęcia duchowego. Oficjalnie, okulary są po prostu elementem jego kreacji. W kwestii ubioru, nie zwraca zbyt dużej uwagi na styl, głównie dobierając rzeczy w stosunku do pogody, okazji czy humoru. Osobiście lubi koszule, które stanowią większą część garderoby Isaaca.
Cechą szczególną mężczyzny jest to, że posiada na lewym barku całkiem dużą bliznę, powstałą po walce z jednym z demonów. Oprócz tego, na łuku brwiowym pozostała mu również pamiątka po drobnym wypadku z dzieciństwa, widoczna przy chłodniejszych temperaturach.
Charakter: Pod tym względem, mężczyzna zdecydowanie wyróżnia się na tle innych pobratymców, gdyż w przeciwieństwie do większości Wojowników, nie jest impulsywny. Wręcz przeciwnie, Isaac to oaza spokoju, stała wyspa pośrodku wzburzonego morza, latarnia wśród fal. Podchodzi racjonalnie do wydarzeń wokół, analizując dokładnie szczegóły, nim podejmie działanie. Jest to związane z faktem, że nie lubi się powtarzać czy poprawiać już raz skończonej rzeczy. Można więc powiedzieć, że jest perfekcjonistą, gdyż potrafi przez kilka godzin układać książki na półkach, byleby wszystkie były na odpowiednich miejscach. Inną cechą, która odróżnia go od typowego przedstawiciela jego frakcji, jest to, że nie ciągnie go zbytnio w stronę wysiłku fizycznego w ramach zabicia wolnego czasu, więc Yiskę częściej można spotkać w parku z książką czy grającego na skrzypcach w salonie niż na siłowni. Nie znaczy to, że w ogóle nie dba o swoje ciało. Co drugi dzień opuszcza swoje bezpieczne schronienie w domu, aby o poranku wyruszyć na przebieżkę po mieście. Mimo wszystko, preferuje jednak zostawać wewnątrz i tam oddawać się swoim hobby. Jest przez to postrzegany jako odludek, co niestety nie mija się zbytnio z prawdą. Sam Isaac zauważa (i krytykuje się), że zbyt bardzo wycofał się ze społeczeństwa, a coraz częściej jedyny kontakt, jaki posiada z innymi, to ten w miejscu pracy. Miewa napady niepokoju, co można również określić mianem delikatnej manii prześladowczej. W takich momentach przeprasza towarzystwo i odchodzi, aby na spokojnie opanować swoje ciało czy umysł.
Głos: Aviators
Historia: Higgins urodził się w Lead i nie wyjeżdżał z miasta aż do momentu wyjazdu na studia. O swoim darze wiedział od początku, więc w przerwach między wykładami i nauką czytał książki na temat wierzeń indiańskich, mitologii czy historii swojej miejscowości. W ten sposób zdobył całkiem dużą wiedzę teoretyczną na temat Wojowników Woge i Ye'ii Tsoh. Z tego powodu, po powrocie w rodzinne strony, podjął pracę w lokalnej szkole, gdzie mógł szukać nowych, potencjalnych członków frakcji pośród uczniów. Wtedy jednak zrozumiał, że nie tylko Wojownicy odradzają się, ale również mroczne siły, przeciwko którym prowadzi nieoficjalną wojnę.
Praca: Nauczyciel matematyki w miejscowej szkole średniej.
Orientacja: Biseksualna
Partner: Pomimo swojego wieku, nie był nigdy w związku.
Inne zdjęcia:  1 | 2
Ciekawostki: Mężczyzna mieszka w niewielkim bungalowie w pobliżu centrum miasta wraz ze współlokatorem Lou, będącym wilkołakiem. Pomimo różnic, traktuje go jako swojego najbliższego przyjaciela. Najprawdopodobniej z wzajemnością. Posiada również używanego SUV-a, którego wielu radzi mu oddać na złom, lecz z sentymentu naprawia w aucie każdą usterkę i traktuje pojazd wręcz jak kolejnego członka rodziny. Z ciekawostek medycznych, ma alergię na pyłki oraz nie posiada pozwolenia na broń ze względu na możliwość wystąpienia schizofrenii, którą ma matka Isaaca.
Właściciel: Amicka/Arteyiu

~~~~~~~~


Imię: Mia, czasami zwana również Księżniczką
Wiek: 3 lata, ni mniej, ni więcej.
Charakter: Jak na kota przystało, Mia zawsze chodzi swoimi ścieżkami. Jest na tyle niezależna, że nierzadko zostaje na noc poza murami domu, aby z samego rana wrócić i obudzić swoim miauczeniem właściciela. Ma w sobie wręcz niespożyte pokłady energii, więc kiedy pozostaje w środku, biega od pokoju do pokoju czy poluje na palce ludzi. Jak na urodzoną łowczynię przystało, często przynosi drobne zwierzątka i zostawia je na poduszce Isaaca. Co dziwne, nigdy nie robi tego w stosunku do Lou, mimo, że darzy go podobnym uczuciem jak swojego właściciela. Prawdopodobnie dlatego, że uznała Higginsa za kota, który jest taki nieporadny, że nie przeżyje bez jej pomocy.
Właściciel: Isaac Higgins
© Sleepwalker | Wioska Szablonów | X X X